Za nami powrót z czwartej Larpowej Ucieczki. Wróciliśmy do domów kilka miesięcy temu. Życie pochłonęło. Ale uważamy, że podsumowania są ważne. Dlatego tradycyjnie oddajmy głos Uczestnikom (prawie wszystkich udało się namówić na napisanie kilku słów).  Nasza część podsumowania składa się do trzech informacji:

  • W tym roku uciekamy 1 września (niedziela) i pracujemy do 9 ( też niedziela);
  • 4 miesiące po ucieczce swoje premiery miały już 3 retreatowe gry: Blue Atlantis, Pod mocnym Aniołem (odpowiednio larpy niebieski i biały z sesji kreatywnej kolory) oraz Mali Bogowie i zbliżają się kolejne!;
  • To był jak zawsze Dobry Czas. Dziękujemy, że spędziliście go z nami. Do zobaczenia!

Hardkon Retreat to takie dziwo, które potrafi powtarzać się co roku, wciąż będąc jedynym w swoim rodzaju. Przepis jest niewykonalnie prosty! Weź garść gamerskiego konwentu, garść szkoleń integracyjnych i dwie garści warsztatów kreatywnych. Zagęść koncentratem seminariów naukowych, osłodź szczyptą klimatu artystycznej bohemy. Zmieszaj ostrożnie, ale zdecydowanie. Podlej to wszystko łagodnym sosem późnoletnich wakacji wśród pagórków leśnych, łąk zielonych i pól malowanych zbożem rozmaitem. Trzymaj w chłodnym (na ogół) miejscu przez kilka dni. Odgrzewaj we wspomnieniach przez rok.

Lubię tę kaszubską słodko-gorzką mieszankę. Słodką słodyczą swobodnej intelektualno-twórczej przygody, z której nieodmiennie wyciągam bogactwo pomysłów, refleksji, inspiracji. A gorzką od czego? Od frustrującej pewności, że tylko małą część tego potencjału zdążę wcielić w życie na tym łez padole. 🙂

Michał

Mimo, że byłam tylko niecałą dobę i mimo tego, że piszę to już w środku zimy, to moje wspomnienia są bardzo ciepłe. Świetne wydarzenie o wyjątkowym klimacie. Przystanek Alaska o tej porze roku tylko sprzyja błogiemu nastrojowi, a jak wrzucić do tego jeszcze ludzi, którzy chcą działać i wymieniać się wiedzą powstaje mieszanka kreatywnie-wybuchowa. Polecałabym każdemu kto chce napisać larp, skonsultować pomysły lub potrzebuje natchnienia. Efekt uboczny: pomysłów może być za dużo!

Kasia

Na Larpers’ Retreat trafiłem po dwóch nieudanych próbach pojechania nań w latach poprzednich. Zainteresowany wcześniejszymi wpisami na stronie imprez spodziewałem się wymiany poglądów, dyskusji, praktycznych opinii i testowania improwizowanych rozwiązań. Nie zawiodłem się, choć też dostałem coś trochę innego niż się spodziewałem. Podczas pobytu (od 4 dnia do końca) byłem jedynym uczestnikiem w żaden sposób nie związanym zawodowo lub edukacyjnie z projektowaniem gier. Jedyny niedzielny larpowicz wśród studentów, wykładowców i ludzi robiących gry za pieniądze. Stąd pierwszego dnia trochę zaskoczony byłem „akademickością” wykładu i odbytej po nim dyskusji. Ale dało radę, umysł szybko przypomniał sobie studenckie lata. Dobrego wpływu na psychikę nie potrafię przecenić. Atmosfera niewielkiej grupki zaszytej trochę z dala od świata, oczyszczała i działała cuda na wewnętrzny spokój. Pod tym względem HLR był dla mnie najbardziej Retreatem właśnie, miejscem, z którego wyjechałem wyciszony i spokojniejszy. Ale oprócz tego, dał mi sporo wiedzy, kilka rewelacyjnych rozmów, a także nową wiarę w atrakcyjność larpów, które zdążyły mi się trochę przejeść ostatnio. Gdybym z larpami wiązał karierę – nie przepuściłbym żadnego kolejnego HLR, a i bez tego chętnie pojadę na następne.

Przemysław

Kilka moich impresji z Hardkonu-ucieczki. Przyznam się, nie mogę odnaleźć notatek, piszę z pamięci. Nie, nie z pamięci. To emocje, ślady, strużki nieuchwytnego unoszące się gdzieś wokół  mojej głowy. Co pozostaje?

Spokój.

Pojechałam w środek głuszy – uporządkowanej, przyjaznej, oddalonej od wszystkiego. Prototypowanie, rozważania teoretyczne, promienie słońca na jeziorze, liofilizowane żarcie, świeże powietrze, dziki bez i gwiazdy na niebie. Niesamowite połączenie bezpieczeństwa, ciszy, sennej nudy i kreatywnego zmagania się z kaskadą od ręki wymyślanych zadań. Domki z drewna i gliny, rosa na trawie przed świtem, stół i ławeczki przy rozłożystym drzewie. Banał? Klisze? Niech będzie. To dopiszę coś o ładowaniu akumulatorów, o poczuciu, że to, co tworzymy, może mieć sens; o przyjaznym feedbacku od ludzi, którym zależy na jakości twojego (wykluwającego się) dzieła; o burzy mózgów, dzięki której masz tysiąc pomysłów na minutę i wszystkie są superturboprzewspaniałe; o międzygeneracyjnej wymianie wiedzy i umiejętności.

Konkrety? Na przykład prelekcja o schemacie akcja / bohater / nastrój / problem / innowacja – owszem, pomysł pochodzi z książki Po bandzie – jak napisać potencjalny bestseller, ale dzięki Kuli dostaliśmy go na tacy, od twórcy larpów dla twórców (i badaczy) larpów, samo białko (nie napiszę „mięsko”, bo to bardzo passe). Albo inna prelka Kuli, o immersive experiences – niby się wie takie rzeczy, ale jednak wybór case’ów i ich prezentacja dały mi sporo do myślenia (i sprawdzania w kolejnych tygodniach). 

Sama mówiłam o kilku rzeczach, w tym całkiem pozaplanowo o ARG i pervasive games, oraz, zgodnie z zamówieniem sprzed wyjazdu, o opowieściach budowanych w oparciu o przestrzeń (np. ogrodów czy miejsc pamięci) i o projektowaniu doświadczeń w marketingu  – poszło chyba nienajgorzej. Rozczarowaniem dla mnie samej i sporą nauczką na przyszłość była natomiast moja próba przybliżenia tematu narratologii afektywnej – coś, co może robić wow ludziom nieobeznanym z larpami, dla nas jest po prostu banalnie oczywiste. Na szczęście uzupełniłam prelekcję kilkoma dygresjami ze wskazaniem na ważne pozycje (gramatyka kognitywna!), dziękować bogom i typowo erpegowej umiejętności improwizowania. Tak w ogóle, to nie wiem, czy wiecie, ale wyjaśnianie ludziom, jak coś działa, bardzo pomaga uporządkować swoje własne myśli – Hardkon jest doskonałą okazją, żeby słuchać innych, ale także – zrewidować swój stan wiedzy.

Ważne na Hardkonach są warsztaty szybkiego prototypowania. Muzyka w tle, szarości przełamane światłem bezpiecznych świec, stosy samoprzylepnych karteczek, pół papierniczego sklepu długopisów, zakreślaczy i grupa ludzi, którzy na akord robią szkice gier –  wychodząc poza utarte schematy i nawyki myślenia. Z tego wyjazdu przywiozłam pakiet notatek, do których chciałabym wrócić… wrócę, choć nie będę udawać, na razie czekają odłożone w bezpiecznym miejscu. I tu tkwi taki mały cierń i poczucie niedosytu – nie udało mi się w tym roku zakończyć żadnego szkicu tak, aby powstała z niego pełnoprawna gra. Ale z drugiej strony…

…ta edycja była dla mnie przede wszystkim relaksem i okazją do przewietrzenia głowy. Miałam bardzo aktywny rok 2018, przyszedł ten moment, aby stanąć i rozejrzeć się wokół siebie. W roku 2019 będę kontynuować projekty rozpoczęte jeszcze na Hardkonie 2017, jak ten dotyczący typologii gier larpowych czy grę o rezurekcjonistach, ale część wyzwań, które kuszą, musi jednak poczekać – nie wszystko da się robić naraz. Czasem trzeba stanąć na brzegu jeziora i zagapić się na przeskakujące po jego tafli błyski światła. Gry planszowe, zupki z kubka przy wspólnym stole, wyprawy nad wodę, prototypowanie, spokój. 

Aleksandra

W końcu mi się udało…choć w sumie nie tak do końca. Byłem zapraszany z roku na rok na Hardkon… I tak z roku na rok mi się nie udawało wpadać, bywa. W tym roku przyjechałem ale na…Retreat;). Dla mnie to była krótka wyprawa, choć było wszystko pierwszy raz: pierwszy raz na Hardkonie, pierwszy raz na Alasce i pierwszy raz pisałem larp. Choć mój pobyt trwał 3 dni, spędziłem je bardzo aktywnie: ranki przegadane na wszelakie tematy przy śniadaniu, potem wykłady Piotrka, wspólne spacery i wieczorne warsztaty twórcze przy lampce wina. Dla mnie to był urlop na którym odpocząłem ładując baterię i dodatkowo nastawiając się na odpowiednie tory do działania po powrocie. Jedyne czego żałuje, to że nie mogłem zostać na dłużej. Ale to się zmieni za rok 😉

Pablo

Po dwóch napiętych miesiącach pracy i tworzenia projektów, przyszedł czas na jeszcze więcej wiedzy i fast-prototypingu. W życiu nie powiedziałabym, że jest to coś, czego potrzebuję by odpocząć. A jednak…

Alaska przywitała mnie wspaniałą ekipą, czystym powietrzem i spokojem. Początek września to chyba najlepsza pora na ucieczkę. Brak tłumów, piękne otoczenie i pogoda, która w niektóre dni pozwalała kąpać się w jeziorze, a w inne, pracować pod lipą z ciepłą herbatką w kubku. Oprócz tego poranne wyprawy na śniadanie nad pomostem dały mi odpocząć od ludzi i miejskiego zgiełku.

Co chciałabym powiedzieć o programie? Na wszelki wypadek, zabrałam na wyjazd książki i filmy, co okazało się zupełnie niepotrzebne. Dzień był wypełniony ciekawymi wykładami i debatami, a wieczory pracą twórczą lub rozrywką. Fajnie, że harmonogram nie był sztywno ustalony. Pozwalało to na jego zmianę, w stosunku do naszych nastrojów i sił. Dobrze było zająć się nowymi pomysłami i przestać głowić się nad starymi. Pozwoliło to na zdjęcie blokad twórczych. Trochę jak wtedy, gdy masz jakieś słowo na końcu języka i myślisz nad nim ciężko, ale dopiero gdy przestaniesz, jesteś w stanie je sobie przypomnieć.

Jakieś uwagi? Może jedynie trochę mniej wykładów, a sesje kreatywne o wcześniejszej porze. Pewnie każdy ma swoje indywidualne preferencje, ale wydaje mi się, że jakieś przetasowanie aktywności byłoby dobre.  Niewielka ilość uczestników była raczej plusem. Debaty mogły zostać okiełznane, a atmosfera, która się utworzyła była kameralna i bardzo pozytywna.

Moja ucieczka trwała 7 dni, podczas których wydawało mi się, że czas stanął w miejscu. Po powrocie do rzeczywistości, stwierdziłam że Larper’s Retreat minął stanowczo zbyt szybko.”

Marta

Perspektywa miastowego introwertyka, który najlepiej czuje się w domowym zaciszu, pomiędzy czterema ścianami. Retreat jest dla mnie atypowym doświadczeniem, na które, zapewne, bym się nie zdecydował samodzielnie. Los jednak sprawił, że już po raz drugi zawitałem na to wydarzenie schowane pośród Matki Natury i szumu jeziora. Harmonogram każdego dnia został dostosowany tak, aby móc nabrać doświadczenia teoretycznego, odpocząć wśród planszowych zmagań, a także skorzystać z pogody i warunków towarzyszących temu odległemu miejscu. Ja jednak najbardziej cieszyłem się z możliwości poświęcenia tego wygospodarowanego czasu na przeredagowanie swoich larpowych pomysłów i skupienie się na tym, co chciałbym w nadchodzącym roku stworzyć. Doświadczenie, pomysły oraz chęć dyskusji otaczających mnie osób, wspomogło moją kreatywną półkulę do zapisania wielu kartek przydatnych rzeczy. Nie sposób jednak nie zwrócić uwagi na fakt, że brakowało mi miastowego klimatu, do którego od zawsze byłem przyzwyczajony. Odsunięcie się na moment od spalin, hałasu i tłumów pozwala na zaczerpnięcie głębokiego wdechu, jednakże w końcu trzeba zrobić wydech. Ten krótki oddech, w moim odczuciu, jest wystarczający, aby zregenerować swoje myśli i wrócić do szklanego świata.”

Mateusz

Tak, napiszę.
Dzisiaj na pewno.
I tak oto nastał listopad, i czas najwyższy. Bo w pamięci zostało to, co najważniejsze.
Wybierałam się na Hardkon, ten wrześniowy, o larpach już od 3 lat. Co roku postanawiałam że pojadę, ale pokonywały mnie trudności po drodze i nie docierałam. W tym roku – jednak się udało.
Szukałam takiego miejsca, wiedziałam, że znajdę tu nie tylko mój ukochany Przystanek Alaska w kolejnej, spokojnej i kameralnej odsłonie ale też warsztaty “kulinarne” larpotworzenia.
Bo tego mi bardzo brakowało, odkąd zaczęłam sama nie tylko grać, npcować ale też tworzyć larpy. Robiłam to drogą prób i błędów, jako samouk, cały czas podejrzewając, że pewnie są lepsze/energooszczędniejsze/efektywniejsze sposoby robienia larpów. Co z tego, że miałam pomysły. Potrzebowałam struktur, procedur, inspiracji, otwarcia głowy na koncepcje, mechanikę. Moje larpowe próby były mniej i bardziej udane, miały niezłe historie, ale co z grywalnością? Jak to ugryźć? Dostałam to, po co przyjechałam. Dużo pomysłów na to, jak przygotowywać proces tworzenia larpów. Konkrety. Sekrety Mistrzów Kuchni. Tematy do przemyśleń, dużo wiedzy, która przyda mi się nie tylko do robienia larpów ale też np. do pracy z moimi studentami
Byłam w roli prelegenta (nowe grono odbiorców to zawsze nowe wyzwanie) a także – przede wszystkim słuchacza – top taka przyjemność, być odbiorcą (nie mam tak często okazji), gdy moja codzienna praca polega na uczeniu.
Najbardziej zapamiętam intensywne tempo pierwszych dni, gdy po całych dniach prelekcji (no dobrze, także kąpieli w jeziorze, spacerów po lesie, rozmów, niespiesznego gotowania w Chacie Adama, co tak bardzo lubię) – po dniach wypełnionych po brzegi, wieczorami siadaliśmy wspólnie do kolejnej (za każdym razem innej) techniki otwierającej nas na tworzenie larpów. I tak po kilku dniach, mieliśmy umysły giętkie jak rosyjska reprezentacja w gimnastyce artystycznej. Co dzień powstawał u każdego z nas zalążek nowego scenariusza. Część z nich dopracowywaliśmy, niektóre zostały ukończone. Ale niezależnie od stopnia zaawansowania w pracach nad tymi larpami, nasze myślenie zmieniało się, dojrzewało, horyzonty się rozszerzały.
To było też bardzo integrujące doświadczenie, budujące poczucie wspólnoty tych, którzy towarzyszyli sobie nawzajem przy wzajemnym „rodzeniu” larpów. Tak, taka larpowa porodówka.
Myślę , że jeśli miałabym zastanowić się czego mi zabrakło, to tego, żebyśmy te nasze wprawki, początki testowali nawzajem na sobie, zagrałabym jako betatester larp o aniołach stróżach w barze, „larp epistolarny” z wojskowego sztabu w świecie Wiedźmina, scenę z larpu o powstańcach warszawskich…larp, w którym istotne są hamaki…..zagrałabym też w te, które sama tworzyłam.
Pamiętam też nasze dyskusje. To, że mieliśmy czas, przestrzeń na usłyszenie drugiej osoby, refleksję, zrozumienie, szukanie mostów łączących nasze stanowiska. To jest tak rzadkie w naszych dyskusjach (nie tylko o larpach).
Hardkon wpisałam jako konieczny punkt na przyszły rok. Tydzień, wyrwany z życia. Tydzień, bo dopiero wtedy ma się możliwość przeżycia całego cyklu przemian.”

Dorota

Po raz pierwszy uciekałam na piękną malowniczą Alaskę na swój pierwszy w życiu Larpers Retreat. Co mogę powiedzieć o tygodniu spędzonym w pięknym lesie nad jeziorem? 

Był to zdecydowanie najlepszy tydzień mojego lata! Zaczynając od prezentacji przygotowanych przez Michała, Piotra, Ole czy Dorotę kończąc na własnym pisaniu larpów i sesjach kreatywnych. Przypomniało mi to pierwszy rok studiów, aczkolwiek w o wiele lepszym i przyjemniejszym wydaniu! Miła, domowa, ciepła atmosfera, którą tworzyliśmy wszyscy razem na Alasce, jeszcze długo po niej utrzymywała się w moim serduszku.

Wieczorne granie w planszówki, ognisko, wspólna integracja i spędzanie czasu. To jest to! Alaska to nie tylko pisanie i wymyślanie scenariuszy, to też tworzenie własnego scenariusza z miłych wspomnień. Bardzo miło (o dziwo!) wspominam mój wieczorny spacer z Kulą o północy. Otóż postanowiliśmy wybrać się do mrocznego miejsca w lesie, gdzie świerki sięgają ziemi, i nie dociera tam nawet światło księżyca. Oczywiście wszystko było całkiem w porządku, aż do dziwnych dźwięków przerywających nam rozmowę i trzaskających znienacka gałęzi! Nieprzerywającj rozmowy mimowolnie przyśpieszaliśmy.… I trasa pokonana w rekordowym czasie! 😀

Co się jeszcze tyczy Alaski, nie spodziewałam się, że to miejsce może być tak bardzo magiczne; mówiąc “magiczne” mam na myśli dosłownie magiczne!
Po powrocie z tego pięknego miejsca poczułam się nagle, jak gdyby to wszystko było bardzo dawno temu, a ja chciałam od razu tam wrócić. To miejsca było taką Nibylandią, gdzie czas płynie zupełnie ina­czej. Na pewno tam wrócę! Na pewno ucieknę jeszcze raz i wiem, że to miejsce, ten program i Ci ludzie na pewno mnie nie zawiodą!”

Klaudia

Opowiem wam historię o chłopcu, który miał marzenie. Chciał napisać swój pierwszego larp; miał na niego pomysł i 2 strony notatek, ale zawsze coś go powstrzymywało od pisania. Jednak pewnego dnia natknął się na ogłoszenie Hardkon Larpers Retreat. Po rozważeniu za i przeciw, podjął ryzyko i wyruszył w nieznane. Gdy dotarł na miejsce obawiał się, że się nie zaaklimatyzuje : wszak nikogo tam nie znał i vice versa. Jednak jego objawy szybko zostały rozwiane i chłopiec poczuł się jak w domu. Kolejne dni upłynęły mu pod znakiem ciężkiej, aczkolwiek przyjemnej pracy. W ciągu dnia dyskutował o zagadnieniach teoretycznych, a pod wieczór brał udział w sesjach twórczych podczas których powstawało wiele nowych larpów. Czasu nie można było uznać za stracony. Jedyne czego brakowało, to chociaż jedna sesja w grupie lub grupach. Rekompensowały to codzienne spotkania, podczas których gdy ktoś miał problem ze swoim larpem pomagali współ-hardkonowicze.

Pewnego wieczoru postanowił usiąść do swojego scenariusza, teraz nic mu nie mogło mu przeszkodzić. Prawda? Niestety okazało się, że gdy przysiad na poważnie i gdy poradził się towarzyszy, doszedł do wniosku, że jest on kiepski… Co najwyżej średni. Chłopiec się na to nie godził. Jego pierwszy larp musiał być co najmniej dobry! Na szczęście nie skupiał się przez cały czas na jednym larpie; miał gotowe zalążki kilku innych projektów. Wybrał najbardziej obiecujący i rozpoczął dłubanie.  Pomysł rozwinął się na tyle, że można było myśleć o wystawieniu go dla publiczności.

Gdy chłopiec wyjeżdżał nie miał napisanej gry “od a do z”, ale miał na czym pracować. Wystarczyło jeszcze tylko parę godzin i larp był gotowy.
Marzenie się spełniło.

Jakub

 Minęło pół roku od Hardkonowej Ucieczki z 2018r i pierwsze najsilniejsze wspomnienie jakie pojawiło się w głowie to wspólny posiłek na powietrzu z Piotrem i Kulą w jakiejś wiejskiej restauracji na rozdrożu. Nie pamiętam co jadłem, ale pamiętam, że było dobre. Pamiętam mój zachwyt ich hybrydowym autem i ogólnie tym jak świat idzie do przodu, rozmowy o wyższości prądu stałego na zmiennym i sporo, sporo plot ze świata larpowców. Wieczorem, w szerszym już gronie, siedzieliśmy w skąpo oświetlonym pomieszczeniu przy szerokim, drewnianym stole z przyjemnie polakierowanym blatem, w którym odbijały się kolorowe, ledowe światełka. Atmosfera sprzyjała gawędzie, mordki się nie zamykały, wszyscy nadrabiali zaległości. Nie pamiętam co piłem, ale pamiętam, że było pyszne. Najbardziej utkwiły mi w głowie zajęcia na świeżym powietrzu przy stole pod wielkim, centralnym drzewem kaszubskiego rancza. Słonko przyjemnie paliło mi plecki, bose stópki cieszyły się gruntem, a pod ręką miałem kolorowe pisaki, dające upust czemukolwiek mi wtedy przyszło do głowy. Przystanek Alaska jest przepięknym miejscem, ale puste jest po prostu nudne. To ciekawi ludzie sprawiają, że to miejsce nabiera rumieńców i tak było ostatnio. Poznałem dwie nowe, bardzo ciekawe, wygadane osoby, odświeżyłem starsze znajomości, a w dzień wyjazdu poznałem Australijkę, która myła stopy Dalajlamie… Przystanek Alaska nie przestaje zadziwiać. Przyjedź i sam się zdziw.

bAnAn