2 września 2015, babie lato
Kochany dzienniku!
Wczoraj, w bogatej asyście wyładowań atmosferycznych wyłączyli nam afrykańskie lato. Z powrotem czujemy się tak, jak powinniśmy się czuć w Europie Środkowej. Trochę chmur, trochę chłodniej, a o poranku w bose stopy zaskakuje rosa.
Z uwagi na to przestaliśmy się włóczyć po światach odległych i obcych i za pośrednictwem KM zajęliśmy się słowiańszczyzną pod postacią wiedźmina. KM zdał nam bogatą relację z trzech edycji wiedźmińskich larpów, które odbyły się w tym roku na zamkach w Mosznej (kwiecień) i Grodźcu (sierpień). Tak, to te same larpy, które zabiły mit treści „polski larpowiec NIE ZAPŁACI za larp więcej niż stówę. NIGDY!”. Ostatnie, żenujące kwiki wydawał z siebie ów potwór przy okazji larpa College of Wizardry, przyjmując formę „może to się dzieje w Polsce, ale nie ma tam POLAKÓW!”. Profesjonalnie przygotowane i poprowadzone larpy z serii „The Witcher school” wbiły mu srebrny miecz za 799 zł prosto w gardło. Już trzy razy.
Organizacja tych gier wymagała odwagi na wielu płaszczyznach. Po pierwsze w/w monstrum ciągle wierzgało i pluło jadem po fejsie. Po drugie okazało się, że w pierwszej edycji prawie 90% uczestników stanowili larpowi nowicjusze, The Witcher School był ich pierwszym larpem. Mocno zarysowany, dobrze i szeroko znany świat wiedźmina jest wdzięczny jako materiał do pisania i prowadzenia gier. Co jest zaletą, bywa również wadą (na szczęście zdarzają się również sytuacje odwrotne). Gracze mają jasny i czysty obraz świata, a co za tym idzie, konkretne oczekiwania. Sztandarowym motywem wiedźmińskich opowieści jest „mniejsze zło”, czy raczej jego brak. Moralne wybory, które zawsze oscylują pomiędzy brudnymi odcieniami szarości, miast szlachetnej czerni i bieli. Nie jest łatwo zaprojektować takie wybory i konsekwencje. Sądząc po opiniach w sieci, twórcom The Witcher School to się udało. W trakcie swojej porannej prelekcji KM opowiedział w jaki sposób to zrobili.
Potem przyszła pora na stały punkt dnia, czyli kampanię soczewkową. Jak zwykle nie było szybko i łatwo, ale przybliżamy się do upatrzonego celu. Trzymaj kciuki Dzienniku, żebyśmy go zrealizowali. Żeby starczyło nam czasu, przede wszystkim…
Popołudnie zapowiadało się emocjonująco, ponieważ KM prowadził debatę na temat mechaniki uznaniowej. Zastanawialiśmy się, czy będzie potrzebna woda utleniona i bandaże, ale o dziwo, znalazło się sporo punktów, w których byliśmy zgodni. Mechaniki uznaniowe mogą działać dobrze w przypadku starć PvE, w grach narracyjnych, grach z silnymi elementami „play to loose” oraz jako mechaniki magii i religii. Dostojny prelegent przekonywał nas, że praca u podstaw, edukacja i warsztaty umożliwiają stosowanie tej mechaniki w walce, ale większość słuchaczy nie wydawała się do końca przekonana.
Mogę więc chyba uznać, że wygrałem to starcie.
p.s. Na koniec bardzo dziwna sprawa, której nie umiem do końca wytłumaczyć. Wieczorem rozmawialiśmy o jednym z moich projektów i w pewnym momencie stwierdziłem, że mógłby on ujrzeć światło dzienne tylko dzięki kampanii crowdfundingowej (wynajęcie kilku pięter portowego magazynu na parę dni to spory wydatek). Zażartowaliśmy, że w ramach kolejnych progów mogłaby znaleźć się również książka w tym settingu (wszystkim wydał się cool). A może odwrotnie? Może łatwiej wydać książkę, a larp dołożyć jako wisienkę na torcie?…
Usiadłem i zacząłem pisać. I wiesz co? Półtorej godziny później miałem gotowy plan książki. Kompletny. Jakby ktoś mi go podyktował…
Dziwne uczucie. Jutro prelekcja KB o magii, może on mi to wytłumaczy…